Siema!
Ostatnimi czasy gdy wszystko się w miarę ustabilizowało jest czas by spokojnie usiąść i pomyśleć, oddać się zadumie.
Ostatnimi czasy gdy wszystko się w miarę ustabilizowało jest czas by spokojnie usiąść i pomyśleć, oddać się zadumie.
To własnie ta zaduma często przychodzi w momentach gdy zostawiam Martynę w Krakowie, a ja wracam do Lubaczowa...
Tak jak teraz dopada mnie ten smutek gdy wracam do pustego domu i wiem, że szybko to się nie zmieni, a przecież wcześniej wszystko było wspaniale - ukończone studia, własne mieszkanie, ślub na czasie, perspektywa stabilnej pracy dla naszej dwójki...
Czytasz to i pewnie myślisz - kurcze, słabo...cóz za przekleństwo się ich czepiło choć żyli "od linijki"...tak, ja też tak myślałem...
Pamiętam jak na początku mówiono mi, że Tyna nie będzie samodzielna, że nie będzie możliwości samotnej egzystencji oraz, że to wszystko w jakim stopniu wróci do funkcjonowania będzie zależało od tego, jak długo będzie przeciągać się ten początkowy czas gdy Martyna była nieobecna, a jedynym co można było zrobić to CZEKAĆ...czułem straszny gniew próbując odpowiedzieć sobie przede wszystkim na to jedno pytanie - DLACZEGO ONA ?! Przecież nigdy nikomu nie zawiniła, dlaczego, dlaczego dlaczego...
Wierzymy, że nic w życiu nie dzieje się przez przypadek, a wszystko ma jakiś cel, na początku jednak znaleźć tego celu nie potrafiłem...
Czas ciągnął się w nieskończoność, czas w którym czekaliśmy na jakiekolwiek doniesienia o stanie zdrowia Tyny, o wynikach, czas gdy czekaliśmy na interpretacje lekarzy z innych klinik w momencie gdzie jedne wyniki wykluczały drugie...
Wyobraź sobie to uczucie w którym nie możesz kompletnie NIC zrobić, siedzisz w szpitalu od rana do nocy, a przez cały dzień dowiedziałeś się tylko tyle, że..."trzeba czekać"...
Teraz patrze na to zupełnie z innej strony, nie uważam tego co na nas spadło za przekleństwo, a może i wręcz przeciwnie - za błogosławieństwo - to co się wydarzyło pomogło nam zrozumieć co jest naprawdę ważne w życiu i jakimi głupotami wcześniej się zamartwialiśmy, z pewnością choroba nauczyła nas cierpliwości, której nam tak wcześniej brakowało - mam nadzieje,że Wy interesujący się sprawą Martyny czytając tego bloga wyciągnie takie same wnioski jakie my wyciągnęliśmy z tego co się nam przytrafiło.
Lekcja wyciągnięta na początku procentuje teraz - wiemy, że aby później zbierać owoce pracy teraz trzeba uzbroić się w cierpliwość i bez przerwy robić swoje - owszem, Tyna też nie jest robotem i przechodzi chwile słabości, lecą wtedy łzy, a to wszystko dlatego, że momentami jest bardzo ciężko bo gdy nie ma efektów ciężkiej pracy motywacja maleje, ale nie można się poddawać - trzeba wtedy wziąć głębszy oddech, zrobić krok w tył i później na to konto zrobić dwa w przód, dalej robić swoje i spokojnie czekać, czyli korzystać z tego, co nauczyliśmy się na początku...czyli korzystać z tego, co chciał nas los nauczyć...
Codziennie uczymy się cierpliwości na nowo, a i Wam moi Drodzy cierpliwości w codziennych zmaganiach życzę!
Codziennie uczymy się cierpliwości na nowo, a i Wam moi Drodzy cierpliwości w codziennych zmaganiach życzę!
Posta zakończę podsumowując cytatem Antoine de Saint-Exupéry ;
Komentarze
Prześlij komentarz