Przejdź do głównej zawartości

A co by było gdyby...

Siema!
Czysto ludzkim i naturalnym zdaje się być zastanawianie nad swoją przyszłością, lecz niestety bardzo często dodajemy do tego krótki przedrostek "A co by było gdyby..." spoglądając w przeszłość w kierunku momentu zwrotnego w naszym życiu. 
Każdy z nas z pewnością po chwili namysłu jest w stanie wskazać punkt, który jego zdaniem był tym przełomowym ukierunkowując jego życie na określony tor.
Dla nas, jak zapewne i wielu chorych takim punktem był moment gdy dowiedzieliśmy się o chorobie - musieliśmy dobrze poznać wroga by móc z nim walczyć, zmienić stare przyzwyczajenia na konto nowej rzeczywistości, przeanalizować krótkoterminowe plany i wiele wiele innych...
Daleko mi do tego by głosić tu teorie predestynacji jednak bliski jestem temu - by użyć sformułowania, iż nic nie dzieje się z przypadku tylko czasami nie jest to wprost "podane na tacy" - często potrzeba czasu by dostrzec prawdziwą wartość owego wydarzenia. 
Potrzebowaliśmy czasu by przetrawić to jak nasze życie wywróciło się do góry nogami - z pewnością bylibyśmy już 2,5 roku po ślubie z prawdopodobnie małym brzdącem i uwijali swoje gniazdko w Lubaczowie...
Oczywiście nie jesteśmy w stanie wystrzec się tego myślenia "co by było gdyby", jednak ważne jest to jakie wnioski z takiej myśli wyciągniemy - moglibyśmy usiąść i płakać po malkontencku szukając winnych całego zajścia jednak na CAŁE SZCZĘŚCIE tego nie zrobiliśmy - teraz już na chłodno można to spokojnie ocenić - to, jak było na początku czytelnicy pamiętający pierwszy wpis doskonale wiedzą, ciężko było tak naprawdę wszystko to w jakiś sposób ocenić - teraz z perspektywy czasu jest o wiele łatwiej.
Teraz wiem, że to co się nam przytrafiło było nam potrzebne by dostrzec co jest tak naprawdę ważne w życiu i jak powinna wyglądać hierarchia wartości. Generalnie wydaje mi się, że osoby chore łatwiej mogą to zrozumieć, tu np. mój ulubiony cytat księdza Kaczkowskiego :
Ważne by być po prostu dobrym człowiekiem, tak po prostu - do tego nie trzeba nadzwyczajnych zdolności ツ
To, jak Martyna walczy nie jest czymś zupełnie naturalnym - widzieliśmy bardzo dużo osób, które chore - poddały się nie podejmując tych rękawic. Chciałbym, by ten przykład walki szedł dalej w świat  hmm..inspirując innych? Sam nie wiem czy jest to przypadek który może zainspirować, napędzić, jednak wierze, że komuś komu w przyszłości przyjdzie mierzyć się z chorobą swoją bądź bliskiego będzie wiedział - walka na całego i nie ma innej opcji!
Mówi się, że człowiek uczy się całe życie - zgadzam się z tym, a może nawet powiem więcej - im więcej lat ma na karku tym uczy się jeszcze pilniej tylko o tym nie wie. Uczmy się wyciągać właściwe wnioski nie obwiniając siebie i innych nawzajem za swoje błędy w przyszłości - nikt za nas nie przeżyje swojego życia!
Tym optymistycznym akcentem zmierzam ku końcowi życząc wszystkim samych dobrych ludzi wokół ツ

Komentarze

  1. Zgadzam się z całym wpisem, ale jest jedno "ale"...by tak jak Martyna walczyć w chorobie, mieć siłę i wolę do tej walki, pozytywne nastawienie- trzeba mieć wsparcie i oparcie w rodzinie, najbliższych...trzeba mieć kogoś bliskiego, kto będzie przy nas na dobre i na złe, można na nim polegać, pomoże zjeść obiad, umyć, przytuli i wesprze gdy jest ciężko, gdy boli, gdy nastaną trudne dni w chorobie...Bez tego bardzo trudno jest walczyć, jest się osamotnionym w chorobie i codziennych trudnościach, trzeba o wszystko samemu zadbać. Rodzina często nie potrafi przystosować się do nowej sytuacji i traktuje chorą osobę jak dawniej, kiedy była zdrowa, samodzielna i w pełni sił. Niestety to jest rzeczywistość wielu chorych...Martyna ma ogromne szczęście, że ma Ciebie, że chorujecie "razem", ona nigdy nie była osamotniona w chorobie... Niestety rzadko który chory ma szczęście mieć takie wsparcie i oddaną, kochającą drugą osobę przy sobie. Ciężka choroba większość ludzi w mniejszy lub większy sposób przerasta i zostawiają chorego samego. Jeśli starczy mu sił, mimo samotności będzie zmotywowany i podejmie walkę, lecz czasem samotność i choroba tak przytłoczą, że sił zabraknie...Także choruję na toczeń układowy, także jestem młodą dziewczyną, cierpię także niedowłady, ból, tryb życia głównie leżący itp.- i niestety nie mam takiego wsparcia jak Martyna. Choruje i zmaga się wtedy z codziennością dużo dużo ciężej...łatwo mówić "nie poddawaj się, walcz" kiedy walczy się RAZEM. I dlatego od samego początku się nie poddaliście, szukaliście rozwiązań, Martyna podjęła walkę, bo miała obok siebie Ciebie i robiliście to RAZEM. Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za długi wywód ;) no i życzę zdrówka bo nam toczniowcom się na pewno przyda ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, zgadzam się z tym, że w dwójkę jest łatwiej, bóle wtedy dzielimy na dwa, zaś gdy jedno z nas "podupada" drugie ciągnie go w górę.
      Dziękujemy za ciepłe słowo !
      Toczniowcy zawsze razem :)
      PS. Nie poddawaj się !

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cuda się zdarzają 👶 !!!

Siema! Święta, czas rodzinnych spotkań, życzeń i magicznej atmosfery w tym roku jest dla nas czasem jeszcze bardziej wyjątkowym... Od początku choroby lekarze mając do czynienia z młodą parą podkreślali na każdym możliwym momencie, że ciąża przy takim spustoszeniu organizmu i tak zaawansowanej chorobie jest rzeczą niemożliwą, że niestety, ale coś co jest największym marzeniem Tyny czyli rodzicielstwo się nie spełni, a daleko idące marzenia o dzieciach zostaną jedynie w sferze marzeń...badania prowadzone w kierunku tak tocznia jak i zespołu antyfosfolipidowego nie dawały też w sumie większych nadziei, a jednak...ten świąteczny, magiczny czas zaowocował i u nas - więc oficjalnie mogę powiedzieć - T Y N A  J E S T  W  C I Ą Ż Y !!! Po tych słowach cokolwiek bym napisał okaże się banałem, będzie zbędne, ale pamiętajcie - NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJCIE, nawet gdy droga do realizacji marzeń jest bardzo daleka i kręta to pamiętajcie, że co by się nie działo - nie poddawajcie się i bądźcie

Wesele, hej wesele!

Siema! Post powstaje zdecydowanie później niż zwykle ma to miejsce więc jak się domyślam czytacie to dopiero rano wkraczając w ten poniedziałek, ale uwierzcie - nie było kiedy wcześniej usiąść i napisać - dopiero teraz wróciliśmy do Krakowa po weselu, które odbyło się na weekendzie w Sieniawie - fantastyczne miejsce, nie spodziewaliśmy się, że tak wspaniały Pałac jest na wyciągnięcie ręki - no i przede wszystkim, Para Młoda - brat Tyny wraz ze swoją Wybranką życia - to się nie mogło nie udać, było świetnie! Udało się nawet potańczyć, a uwierzcie mi, że Tyna na parkiecie to rzadkość, ale dała rade! Byłem z niej MEGA duuuumny na tym weselu. Chciałem by Tyna czuła się tego dnia jak najlepiej umówiliśmy więc kosmetyczkę, fryzjera, wzięliśmy wszystkie możliwe sukienki z domu by mogła wybrać na miejscu gdy będzie coś nie tak i chyba się udało - rodzina była zachwycona wyglądem Tyny co mocno ją podbudowało  ツ Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy więc musieliśmy wrócić do K

Choroba a wygląd...

Siema! Ostatnio wrzuciłem na fanpage zdjęcie Martyny na którym widać było jak mocno przybrała na wadze przez sterydy w pierwszych miesiącach stosowania, w momentach gdy dawka na porządku dziennym wynosiła 80-100 mg (teraz ich dawka waha się w granicach 8-10 mg)... Zdjęcie z pewnością wielu z Was wprawiło w osłupienie i własnie dlatego chciałbym teraz w tym poście pochylić się nad tym aspektem. Cóż - toczeń sam w sobie z pewnością zmienia wygląd kobiety - zmiany skórne są na tyle wyraźne, że motyl motyla praktycznie zawsze pozna (charakterystyczny rumień na twarzy przypominający motyla). Jednak u Tyny zmiana w wyglądzie na początku nie była wywołana zmianami skórnymi, a konsekwencją przyjmowania olbrzymich dawek sterydów.  W ciągu zaledwie niespełna miesiąca przytyła ponad 15 kilogramów przez co nie czuła się najlepiej, nie tylko przez wygląd, ale i fizycznie gdy przyszło nosić o kilkanaście kilogramów więcej w momencie gdy organizm jest osłabiony... Poniżej prezentuje zdjęc