Przejdź do głównej zawartości

Niestety...

Siema...
Od dwóch dni zabieram się do napisania tego posta, niestety co chciałem się "spiąć" i napisać nie udało się, wyłączałem kartę z nowym postem...dziś jednak usiadłem, zebrałem myśli i piszę...

Tydzień temu mieliśmy wizytę u prowadzącego ciąże ginekologa na którą mieliśmy się zgłosić z pełną historią badań wykonanych między wizytami celem ustalenia dalszego leczenia - czy będzie to wymagane w środowisku klinicznym czyli na oddziale aż po rozwiązanie czy też wystarczy w trybie ambulatoryjnym...i tu wspaniała wiadomość - wyniki wzorowe, wystarczy prowadzić ciąże ambulatoryjnie kontrolując ją poza środowiskiem klinicznym ツ
Pozostało już tylko zrobienie rutynowego badania USG i tu kończy się trwająca od dwóch miesięcy idylla...nie wykryto akcji serca, fasolka nie pulsowała jak podczas wcześniejszych badań...lekarz sam nie dowierzał szukając z uporem maniaka akcji serduszka, jednak mimo usilnych prób...bez rezultatu opuścił wzrok oznajmiając coś co po długie lata będzie obijało się po naszych głowach..."Płód obumarł..."
Stumetrowy spacer po wyjściu z gabinetu do auta przebyliśmy niczym w długo trwającym letargu, myśląc, że to tylko zły sen, a za chwilę uderzymy o ziemie się się obudzimy...że przecież wszystko było w porządku, a i wskazań medycznych do leżenia nie było...cóż...
Noc była krótka, długo nie mogliśmy zasnąć, a rano musieliśmy się zgłosić do kliniki by na nowo postawić leczenie i usunąć płód...

Od rana czekaliśmy w kolejce, przyjęli nas chwilę po godzinie 10 więc zaczęło się dobrze, dwie godziny czekania - nie jest źle...jednak nic bardziej mylnego...tu zaczyna się kolejny przyczynek do skrajnego zmęczenia psychicznego, które dopadło nas przy końcu czekania...cały dzień, pełne 12 godzin bo tyle właśnie czekaliśmy by wzięli Tyne na blok operacyjny celem usunięcia Fasolki...wyobraźcie sobie jakie emocje nami targały przez 12 godzin biorąc pod uwagę fakt, że Tyna była przez cały dzień na czczo w oczekiwaniu tylko na to by ktoś usunął dziecko z którego się tak bardzo cieszyliśmy...głodni, niewyspani, dobici ciosem dnia poprzedniego czekaliśmy bo lekarze bali się podać Tynie znieczulenie ogólne w związku z jej "senną" przeszłością, stres sięgał zenitu, aż w końcu wzięli Tynę na blok operacyjny...

Wydreptując nowe ścieżki pod drzwiami ludzie pocieszali mówiąc, żebym się nie martwił, na pewno urodzi zdrowe, żartowali, że na pewno nie będzie podobne do listonosza...nie....nie śmiałem się...
Po zabiegu Martyna noc spędziła w sali wybudzeniowej, zaś ja zostałem wygoniony do domu by nie okupować szpitalnych korytarzy po nocach...następnego dnia wypisali Tynę z zaleceniem oszczędzania się przypisując leki przeciwbólowe...
Boli, po dzień dzisiejszy boli, choć zdawaliśmy sobie sprawę z tego jak dużym ryzykiem obarczona jest ciąża nie dopuszczaliśmy chyba tej myśli do siebie tym bardziej, że wyniki nie dawały najmniejszych obaw, że coś może pójść nie tak....
Tyna opuściła tydzień rehabilitacji, ja rzuciłem się w wir pracy by o tym nie myśleć...dziś jest już dużo lepiej, jestem w stanie skleić kilka zdań na ten temat co jeszcze przed kilkoma dniami nie miało jakiegokolwiek miejsca bytu....jest lepiej jednak by powiedzieć, że jest dobrze to jeszcze zbyt wcześnie...
Tak....pisałem tego posta dwie godziny...

Komentarze

  1. Kochani. Stan Tyny nie ma nic wspólnego z utratą ciąży. Niestety, ale dziś Zdarza się to bardzo często w 100% zdrowym kobietom. Wiem jak bardzo to boli. Wiem, że świat rozpada się na miliony kawałków, ktorych nie jesteście w stanie teraz poskładać. Przeszlam przez to samo, najleoszym lekarstwem bylo jak najszybsze zajscie w ciążę (u mnie po 1 cyklu). Trzymam za Was kciuki. Macie teraz swojego Aniołka w niebie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witajcie. Teraz wydaje się Wam, że zawalił się wasz świat, ale to minie. Ja też straciłam pierwszą ciążę w dodatku bliźniaczą. Po dwóch latach , co prawda w 30 tc, z zespołem hellp prawie umarłam, urodziłam synka ( wtedy jeszcze nie wiedziałam, że choruję na toczeń). 4 lata temu również przedwcześnie urodziłam bliźniaczki urocze córeczki. Są zdrowe i cudowne. Martyno dasz radę, odpoczniesz trochę i urodzisz swoje wymarzone maleństwo. Trzymam kciuki i życzę Ci dużo zdrówka. Pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochani, macie w sobie tyle siły i wzajemnego wsparcia , że przetrwacie wiele. Na wszystko trzeba czasu, przestanie boleć, pewnie nie do końca , ale przestanie ❤ Walczcie codziennie o to czego pragniecie. Wspierajcie się a razem wygracie wszystko ❤ trzymam za Was mocno kciuki . I pamiętajcie #never.give.up ��������

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochani współczuję Wam bardzo straty Dzidziusia. Mój toczeń rozpoczął się od takiej wieści 4 lata temu. Do dzisiaj tęsknimy za Anią. Jestem z Wami w tym cierpieniu. Trzymajcie sie. Iwona

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi przykro :( Wierzę, że jeszcze doczekacie się maleństwa.
    Ja miałam podobną historię dwa lata temu. RZS, kilka lat starań i wątpliwości, aż wreszcie 2 kreski. Około 11 tc serce płodu przestało bić, zaś on był wyjątkowo malutki jak na ten wiek. Kilka dni później wywołanie poronienia i łyżeczkowanie. Badanie genetyczne wykazało, że mam wadliwy gen i cierpię na trombofilię, leki przeciwzakrzepowe mogły pomóc utrzymać ciążę. Kto mógł wiedzieć. Joanna

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo Wam współczuję ale ja chciałam podjąć temat z innej beczki, a mianowicie zacznę od początku... Jak zobaczyłam filmik z Martyną na YouTube, to ucieszyłam się bardzo, że ktoś tak chory niemalże jak ja może tak fajnie dochodzić do siebie. Dało mi to mega dużo nadzieii, że może i ze mną będzie tak. Jeszcze jak dowiedzialam się, że Martyna ma stronę internetową to już w ogóle byłam przeszczesliwa. Natomiast brakuje mi tutaj takiego opisu na co Martyna była chora, czemu była w takim stanie, ile zajęło jej dojście do takiego stanu w jakim jest teraz i jakieś przykładowe i bardzo ważne dla nas chorych jakie ćwiczenia można wykonywać w domu aby zacząć chodzić, czy lepiej mówić albo ruszać ręką.
    Fajnie czyta się też różnych historii z Waszego życia ale człowiek w kiepskim stanie chciałby żeby w jakimś miejscu tu u Was na stronie znalazły się te jakże ważne dla nas informacje.
    Przepraszam, że ja o takich przyziemnych w tej sytuacji dla Was sprawach piszę ale myślę, że jak zajmie cie teraz głowy czym innym, to łatwiej będzie Wam uporać się z taką olbrzymią stratą. ��
    Pozdrawiam Was serdecznie no i nie poprzestawajcie próbować dalej. ��Niebawem napewno Wam się uda czego gorąco Wam życzę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cuda się zdarzają 👶 !!!

Siema! Święta, czas rodzinnych spotkań, życzeń i magicznej atmosfery w tym roku jest dla nas czasem jeszcze bardziej wyjątkowym... Od początku choroby lekarze mając do czynienia z młodą parą podkreślali na każdym możliwym momencie, że ciąża przy takim spustoszeniu organizmu i tak zaawansowanej chorobie jest rzeczą niemożliwą, że niestety, ale coś co jest największym marzeniem Tyny czyli rodzicielstwo się nie spełni, a daleko idące marzenia o dzieciach zostaną jedynie w sferze marzeń...badania prowadzone w kierunku tak tocznia jak i zespołu antyfosfolipidowego nie dawały też w sumie większych nadziei, a jednak...ten świąteczny, magiczny czas zaowocował i u nas - więc oficjalnie mogę powiedzieć - T Y N A  J E S T  W  C I Ą Ż Y !!! Po tych słowach cokolwiek bym napisał okaże się banałem, będzie zbędne, ale pamiętajcie - NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJCIE, nawet gdy droga do realizacji marzeń jest bardzo daleka i kręta to pamiętajcie, że co by się nie działo - nie poddawajcie się i bądźcie

Wesele, hej wesele!

Siema! Post powstaje zdecydowanie później niż zwykle ma to miejsce więc jak się domyślam czytacie to dopiero rano wkraczając w ten poniedziałek, ale uwierzcie - nie było kiedy wcześniej usiąść i napisać - dopiero teraz wróciliśmy do Krakowa po weselu, które odbyło się na weekendzie w Sieniawie - fantastyczne miejsce, nie spodziewaliśmy się, że tak wspaniały Pałac jest na wyciągnięcie ręki - no i przede wszystkim, Para Młoda - brat Tyny wraz ze swoją Wybranką życia - to się nie mogło nie udać, było świetnie! Udało się nawet potańczyć, a uwierzcie mi, że Tyna na parkiecie to rzadkość, ale dała rade! Byłem z niej MEGA duuuumny na tym weselu. Chciałem by Tyna czuła się tego dnia jak najlepiej umówiliśmy więc kosmetyczkę, fryzjera, wzięliśmy wszystkie możliwe sukienki z domu by mogła wybrać na miejscu gdy będzie coś nie tak i chyba się udało - rodzina była zachwycona wyglądem Tyny co mocno ją podbudowało  ツ Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy więc musieliśmy wrócić do K

Choroba a wygląd...

Siema! Ostatnio wrzuciłem na fanpage zdjęcie Martyny na którym widać było jak mocno przybrała na wadze przez sterydy w pierwszych miesiącach stosowania, w momentach gdy dawka na porządku dziennym wynosiła 80-100 mg (teraz ich dawka waha się w granicach 8-10 mg)... Zdjęcie z pewnością wielu z Was wprawiło w osłupienie i własnie dlatego chciałbym teraz w tym poście pochylić się nad tym aspektem. Cóż - toczeń sam w sobie z pewnością zmienia wygląd kobiety - zmiany skórne są na tyle wyraźne, że motyl motyla praktycznie zawsze pozna (charakterystyczny rumień na twarzy przypominający motyla). Jednak u Tyny zmiana w wyglądzie na początku nie była wywołana zmianami skórnymi, a konsekwencją przyjmowania olbrzymich dawek sterydów.  W ciągu zaledwie niespełna miesiąca przytyła ponad 15 kilogramów przez co nie czuła się najlepiej, nie tylko przez wygląd, ale i fizycznie gdy przyszło nosić o kilkanaście kilogramów więcej w momencie gdy organizm jest osłabiony... Poniżej prezentuje zdjęc