Przejdź do głównej zawartości

Marzeniom trzeba pomagać bo same nie chcą się spełniać....Barcelona ❤

Siema!

"Dwójka młodych Polaków przybyło do Lloret de Mar by spełnić swoje marzenia"...tak, tak mógłby się rozpocząć kolejny odcinek "Pamiętników z wakacji, ale to nie tylko film może zacząć się takimi słowami narratora - w tym przypadku to ja będę narratorem rozpoczynając w ten sposób wpis.
Jak możecie wiedzieć z Facebooka w tym tygodniu odbyliśmy swoją wymarzoną podróż do stolicy Katalonii.
Od kiedy się poznaliśmy ta Hiszpania była nam bliska - mi ze względu na sympatię do tamtejszego klubu, Tynie tak po prostu - pamiętam jak przed blisko ośmioma już laty zaczynaliśmy się spotykać dostrzegłem na półce w salonie u Tyny słownik z rozmówkami Polsko-Hiszpańskimi bo Tyna wymyśliła sobie, że będzie się uczyć ichniejszego języka. Już wtedy wiedziałem, że nadajemy na tych samych falach ツ
Od kiedy wzrok Martyny poleciał na tak zwany łeb i szyję postanowiliśmy, że póki oczy przyswajają obrazy chcę by zobaczyły jak najwięcej - siedzę dłużej niż wcześniej w pracy łapiąc się czego się tylko da by ten cel zrealizować.
Uwielbiam pisać takie posty bo w trakcie ich pisania przeglądam w międzyczasie zdjęcia, którymi będę chciał się z Wami podzielić więc...startujemy!
Wstęp o Lloret de Mar nie był tu przytoczony przypadkowo bo to właśnie w tej nadmorskiej miejscowości nocowaliśmy - po sezonie ten znany kurort tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania w związku z czym i ceny noclegów idą mocno w dół i noclegi kosztują tak naprawdę mniej niż w Bieszczadach czy Zakopanem, a że jest to chyba najlepsza możliwa baza wypadowa by dotrzeć do każdego zakątka Katalonii to była to najkorzystniejsza dla nas oferta, ale nie o tym, nie o tym - Barcelona! 
Spełnienie marzeń, miasto przesycone kulturą, sztuką, pięknymi uliczkami, każdy obiekt jest jakby indywidualnym dziełem sztuki...latarnie, ławki, witryny...wszystko! Miasto zobowiązuje, nie ma lekko - chcąc mieć coś swojego w tym mieście czy to knajpę czy inną działalność trzeba bardzo dużo dać od siebie by nie odstawać od stylu miasta.
Na pierwszy rzut poszła oczywiście legendarna już mimo, że jeszcze nie ukończona Sagrada Familia czyli nieukończone dzieło Antonio Gaudiego, którego ciało spoczywa w jego największym dziele. Wrażenie robi ciągle budujący się kościół, który stawiany jest od ponad już 100 lat i potrzebuje jeszcze około 10 lat by był ukończony. Mimo tego, że jest to ciągła budowa UNESCO postanowiło już zapisać ww. pozycję na swoją listę światowego dziedzictwa co nas z resztą nie dziwi! Dzieło precyzyjne w każdym calu., którego w żaden sposób nie idzie oddać zdjęciami.
Nie jest to w żadnym wypadku blog podróżniczy czy broń Boże fotograficzny bo takowych zadatków brak więc nie będę tu rozwijać historii Barcelony więc idziemy dalej gdzie napotykamy się na kolejną atrakcję - Camp Nou czyli stadion FC Barcelony!
Choć pewnie wielu osobom ta informacja nie przypadnie do gustu to tak - jesteśmy w dwójkę kibicami FC Barcelony, której szkoła (La Masia) i historia zawsze nas fascynowała i imponowała.
Stadion to fakt - stary i nadgryziony zębem czasu zrobił olbrzymie wrażenie - może własnie też dlatego? Widać było z każdego kąta, że ten stadion to coś więcej niż budynek bo przecież...to coś więcej niż klub ツ
 Dzień zakończyliśmy krótką przejażdżką pod Font Màgica, które znajdują się tuż obok Stadionu Olimpijskiego na którego zabrakło czasu przez cały wyjazd.
 Było już ciemno więc jest to deadline poruszania się przez Tynę - nie widzi kompletnie nic gdy zapada zmierzch - spacery wyglądaj na zasadzie - teraz będzie płasko, uważaj, za chwilę dwa schodki, zatrzymaj się - krawężnik...
Wróciliśmy więc do hostelu gdzie zaczęliśmy planować kolejny dzień w Katalonii ツ
Dzień drugi - Barcelona vol. 2 - rzut oka na Casa Batlló, którego widok wprawia w osłupienie i wyjazd w dwa miejsca - pierwsze to Palau Güell gdzie można podziwiać artyzm Gaudiego czyli głównego projektanta ww. pałacu. Jak przy Casa Batollo widzieliśmy z zewnątrz fascynujące detale tak Palau Güell odwiedziliśmy od środka.


 Kolejnym miejscem, robiące równie wielkie wrażenie jednocześnie rozwiewającym  dotychczasowe zagadkę "Czym są te ciasne uliczki w Barcelonie?". Teraz wiemy.
Uliczki na Barri Gòtic robią ogromne wrażenie - można się tu naprawdę miło zgubić wcale sobie nic z tego nie robiąc ツ Każdy detal jest w jakiś sposób zdobiony - jeśli nie celowo to przez ulicznych artystów.

Dzień trzeci - Monestir de Montserrat, Messi, Park  Güell i ponownie Font Màgica bo ostatnio było mało!
Zasięgnęliśmy opinii co jeszcze warto odwiedzić w Katalonii i wszystkie głosy skierowane były w jednym kierunku - Monsetir de Montserrat....pooglądaliśmy zdjęcia, poczytaliśmy opinie - szczerze nie przekonani uderzyliśmy w tym kierunku i...całe szczęście! 
Zdjęcia nie są w stanie oddać tego jak tam było pięknie - położona nieopodal Barcelony "Katalońska Częstochowa" zrobiła olbrzymie wrażenie - dodatkowo udaliśmy się do wnętrza gdzie można było odwiedzić Patronkę tego regionu czyli Matkę Boską, która sczerniała od palonych przez setki lat świec figura ma przynieść pomyślność dla związku ツ
Po zwiedzaniu uderzyliśmy w dół góry do miejscowości gdzie na co dzień mieszka...Leo Messi! Zawsze wyobrażałem sobie, że takie osoby jak On mieszkają w jakiś niedostępnych dla ludzi enklawach oddzielonych od "normalnych" ludzi dziesiątkami ogrodzeń, szlabanami i wszędzie rozstawioną gwardią, a tu niespodzianka...to jest najzwyklejsze osiedle w małym miasteczku pod Barceloną. Fakt - otoczona wysokim murem z dziesiątkiem kamer, ale tak po prostu pomiędzy innymi domami gdzie ludzie wykonywali codzienne czynności - jeden z sąsiadów bawił się z psem, drugi mył auto...heh, ciekawe, że każdy z nich mógł śmiało powiedzieć "Mój sąsiad Messi" ツ

Dalej kolejny z punktów obowiązkowych w Barcelonie czyli Park  Güell - troszkę szkoda, że zostawiliśmy go na tak późno i wycieczka musiała być krótka w związku z tym, że było już ciemno, ale i tak to miejsce zrobiło spore wrażenie, domy niczym z piernika, mozaikowa jaszczurka - co tu dużo mówić -  przyznając Gaudiemu tytuł architekta Barcelońska szkoła sama orzekła iż "Daliśmy tytuł architekta geniuszowi albo szaleńcowi – czas pokaże, komu" - czas pokazał, geniuszowi.
Spoglądawszy na zegarek dostrzegliśmy zbliżającą się godziną 20 w związku z czym chcieliśmy wrócić ponownie pod Font Màgica gdzie o tej porze roku tylko w czwartki, piątki i soboty odbywa się pokaz woda, muzyka, światło, którego chcieliśmy być uczestnikami - zdążyliśmy na punkt rozpoczęcia pokazu i...już wiemy skąd nazwa "Màgica" - toż to istna magia - sprawdźcie sami.


                        
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i tak oto przyszedł ostatni dzień intensywnej wycieczki.
Dzień powrotu oczywiście też nie mógł być dniem pustym więc zaplanowaliśmy tego dnia odwiedziny pobliskich miejscowości jak Tossa de Mar, która mimo deszczowej pogody jaka nam towarzyszyła ostatniego dnia stała się chyba najładniejszym miastem w Katalonii zwiedzonym podczas wyjazdu (nie wliczając Barcelony bo to przecież inna liga ツ).
 Cadaqués, które urzec mogło swoimi białymi domkami z czerwonymi dachami - jeden styl przez całe miasto, wygląda to naprawdę zjawiskowo biorąc pod uwagę fakt, że na całe miasto mamy widok z góry przez całą drogę dojazdową. Największe wrażenie zrobiła jednak droga przez miasto prowadząca wzdłuż Hiszpańskiej granicy przy której jak widać jedna z turystek ewidentnie chciała wepchać się w gips:
                         
Kolejną, już przedostatnią miejscowością na drodze było Figueres czyli miejscowość w której to urodził się i zmarł Salvador Dali, którego muzeum ozdobione w iście surrealistycznym stylu z koroną utworzoną z jajek oraz fasadą wysadzoną glinianymi katalońskimi chlebami króluje w centrum miasta.


Na deser miejsce skąd mieliśmy już samolot powrotny czyli Girona - szkoda, że tak mało miejsca pozostawiliśmy na tą lokalizację - legenda o muchach z grobu św Narcyza czy też pomnik niedźwiadka, którego trzeba pocałować w szanowne 4 litery, a także wiele, wiele innych mogłyby nas wciągnąć na wiele godzin, a mieliśmy ich zaledwie 2...no, ale cóż - to znak, że musimy tu jeszcze wrócić  ツ


Ostatni dzień upłynął pod deszczową chmura, która raz po raz częstowała nas przelotnymi opadami stąd też mało zdjęć z tego dnia, ale wiemy, że jak przyjdzie znów okazja powtórzyć taką podróż w ten region to od tych stron zaczniemy bo są naprawdę urokliwe.


Szczęśliwi wróciliśmy do Krakowa gdzie przywitała nas pogoda bliska 0 stopni gdzie wsiadając do samolotu mogliśmy zaobserwować temperaturę dochodzącą do 20 stopni Celsjusza...aż zatęskniliśmy za deszczem!
Wróciliśmy po północy, zmęczeni, ale szczęśliwi no i co by tu dużo pisać - spełnieni bo własnie spełniliśmy swoje wspólne marzenie ツ Miejmy nadzieję, że zdrowie pozwoli by dalej podróżować bo dostaliśmy od jednej z czytelniczek (dziękujemy Asia ❤) zaproszenie do Lizbony, a co z tego wyjdzie to nie czas, a zdrowie pokaże ツ
Teraz wracamy na ziemie - ja do pracy, Tyna na rehabilitację, a także w tym tygodniu na konsultację do chirurga naczyniowego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cuda się zdarzają 👶 !!!

Siema! Święta, czas rodzinnych spotkań, życzeń i magicznej atmosfery w tym roku jest dla nas czasem jeszcze bardziej wyjątkowym... Od początku choroby lekarze mając do czynienia z młodą parą podkreślali na każdym możliwym momencie, że ciąża przy takim spustoszeniu organizmu i tak zaawansowanej chorobie jest rzeczą niemożliwą, że niestety, ale coś co jest największym marzeniem Tyny czyli rodzicielstwo się nie spełni, a daleko idące marzenia o dzieciach zostaną jedynie w sferze marzeń...badania prowadzone w kierunku tak tocznia jak i zespołu antyfosfolipidowego nie dawały też w sumie większych nadziei, a jednak...ten świąteczny, magiczny czas zaowocował i u nas - więc oficjalnie mogę powiedzieć - T Y N A  J E S T  W  C I Ą Ż Y !!! Po tych słowach cokolwiek bym napisał okaże się banałem, będzie zbędne, ale pamiętajcie - NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJCIE, nawet gdy droga do realizacji marzeń jest bardzo daleka i kręta to pamiętajcie, że co by się nie działo - nie poddawajcie się i bądźcie

Wesele, hej wesele!

Siema! Post powstaje zdecydowanie później niż zwykle ma to miejsce więc jak się domyślam czytacie to dopiero rano wkraczając w ten poniedziałek, ale uwierzcie - nie było kiedy wcześniej usiąść i napisać - dopiero teraz wróciliśmy do Krakowa po weselu, które odbyło się na weekendzie w Sieniawie - fantastyczne miejsce, nie spodziewaliśmy się, że tak wspaniały Pałac jest na wyciągnięcie ręki - no i przede wszystkim, Para Młoda - brat Tyny wraz ze swoją Wybranką życia - to się nie mogło nie udać, było świetnie! Udało się nawet potańczyć, a uwierzcie mi, że Tyna na parkiecie to rzadkość, ale dała rade! Byłem z niej MEGA duuuumny na tym weselu. Chciałem by Tyna czuła się tego dnia jak najlepiej umówiliśmy więc kosmetyczkę, fryzjera, wzięliśmy wszystkie możliwe sukienki z domu by mogła wybrać na miejscu gdy będzie coś nie tak i chyba się udało - rodzina była zachwycona wyglądem Tyny co mocno ją podbudowało  ツ Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy więc musieliśmy wrócić do K

Choroba a wygląd...

Siema! Ostatnio wrzuciłem na fanpage zdjęcie Martyny na którym widać było jak mocno przybrała na wadze przez sterydy w pierwszych miesiącach stosowania, w momentach gdy dawka na porządku dziennym wynosiła 80-100 mg (teraz ich dawka waha się w granicach 8-10 mg)... Zdjęcie z pewnością wielu z Was wprawiło w osłupienie i własnie dlatego chciałbym teraz w tym poście pochylić się nad tym aspektem. Cóż - toczeń sam w sobie z pewnością zmienia wygląd kobiety - zmiany skórne są na tyle wyraźne, że motyl motyla praktycznie zawsze pozna (charakterystyczny rumień na twarzy przypominający motyla). Jednak u Tyny zmiana w wyglądzie na początku nie była wywołana zmianami skórnymi, a konsekwencją przyjmowania olbrzymich dawek sterydów.  W ciągu zaledwie niespełna miesiąca przytyła ponad 15 kilogramów przez co nie czuła się najlepiej, nie tylko przez wygląd, ale i fizycznie gdy przyszło nosić o kilkanaście kilogramów więcej w momencie gdy organizm jest osłabiony... Poniżej prezentuje zdjęc