Przejdź do głównej zawartości

Szósta rocznica czyli największy spontan ever... ツ


Sieeeeeeeema!
Za nami kolejna rocznica na której świętowanie wpadliśmy dosłownie w jej przeddzień i chyba to było coś najbardziej szalonego co zrobiliśmy w tym wyjątkowym dla nas okresie ツ

Oczywiście wypuszczenie pierwszego wpisu na tym blogu przez totalnego amatora (co się po dziś dzień nie zmieniło), zdobycie szczytu w drugą czy też objechanie Polski dookoła autem też było czymś "odstrzelonym", ale...zrobienie autem 3100 km w 4 dni na południe Europy jest chyba tym numerem jeden jeśli chodzi o spontaniczność ツ

Ale po kolei, na spokojnie bo jest co opisywać, a i zdjęcia będą ツ
Jak wielu z Was może wiedzieć pracuje w Krakowie przy lotnisku Balice w firmie wypożyczającej samochody - praca dla mnie interesującego się motoryzacją bardzo fajna, ciekawa i co było dla mnie najważniejsze po przesiedzeniu lat w biurze sklepu nie monotonna. Teraz siedzę w dalszym ciągu za biurkiem jednak dynamika tej branży wykręcona jest do granic niemożliwości co jest...bardzo fajne, ale nie o tym, nie o tym bo zaraz powstanie wpis o mojej karierze zawodowej ツ
Oprócz oddziałów przy Polskich lotniskach mamy takowe jeszcze przy lotniskach w Hiszpanii do której zawsze, ale to zawsze nas ciągnie więc dlaczego by tak nie rzucić wszystkiego, zapakować się auta i wyruszyć w kierunku Alicante gdzie już końcem czerwca brakowało samochodów na wynajem? Wróciłem z pracy o 20, zapakowaliśmy się do auta i w drogę! 
Cel podróży był wspomniany już powyżej - Alicante, czas realizacji? Byle do 5 lipca zdążyć na samolot powrotny, który udało się kupić za około 80 zł ツ
Już po północy byliśmy poza Polską granicą w Zgorzelcu i pierwszym przystanku na tankowanie, rozprostowanie kości i dalej w drogę!
W zasadzie trasy kompletnie nie planowałem - rzuciłem tylko z ciekawości którędy to się w miarę jedzie, czego mogę ewentualnie potrzebować przez kraje tranzytowe i w drogę, to było chyba całkiem fajne rozwiązanie gdyż w przebiegu trasy wytyczyliśmy ją sami, a o tym dowiecie się w dalszej części wpisu choć jak przewiniesz do góry raz jeszcze na mapę będziesz widzieć mały spojler trasy ツ
Pierwszą noc przespaliśmy w aucie, byliśmy jeszcze świeży wyjeżdżając na noc, a pierwsze przejezdne Niemcy nie kusiły nas po trasie niczym gdzie moglibyśmy się zatrzymywać więc po kilku godzinach snu w Toyocie Yaris wyruszyliśmy w dalszą podróż przez Niemcy by tu właśnie zboczyć z pisanej przez mapy google trasę jadąc przez Szwajcarię gdzie zaplanowaliśmy pierwszy większy postój i spacer.
Myśleliśmy, że Szwajcarska dokładność jest tylko sloganem i nie różni jej nic od np. Niemieckiej dokładności, ale tu się zdziwiliśmy - wszystko u Szwajcarów robione jest chyba od linijki, wszystkie uliczki, pola uprawne, domki, ogródki...szok!
Zafascynowani tą dokładnością zjechaliśmy z autostrady odwiedzając jakąś losowo wybraną miejscowość, której nie szukaliśmy w przewodnikach, a była totalnie randomową mieścinką - fantastycznie! 
Fantastycznie stylizowane domki, drogi - zdecydowanie polecamy, może się podobać ツ No, ale to był tylko przystanek więc...jedziemy dalej, noc się zbliża!
W związku ze spontanicznością wyjazdu nie mieliśmy żadnych rezerwacji w hostelach więc organizowaliśmy je na miejscu gdzie po prostu dojeżdżaliśmy i tak oto pierwszą zagraniczną noc poza autem spędziliśmy w malowniczej francuskiej już miejscowości o nazwie Aix-les-Bains będącej pięknym uzdrowiskiem które z pewnością po trasie warto odwiedzić. Największym hitem tego miejsca był jednak sam hostel w którym spaliśmy - w takim miejscu jeszcze nie mieliśmy przyjemności być, a jego wyjątkowość podkreśla fakt ulokowania toalety, która znajdowała się w...szafie! Historia z tą szafą to opowieść na całkiem inny wpis, ale uwierzcie mi - mega dziwne uczucie gdy wchodzisz się kąpać do wnęki gdzie standardowo była szafa ツ
Wyspaliśmy się u podnóża Alp i dalej w drogę - kolejny cel : Andora - tu akurat nadrobiliśmy troszkę więcej gdyż jadąc wzdłuż wybrzeża mogliśmy być zdecydowanie wcześniej u celu podróży, ale tu nie o cel, a o podróż chodziło ツ
Jak dotarliśmy do Andory to tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że warto było zboczyć z trasy - naprawdę wyjątkowe miejsce już od samego dojazdu do tego małego państewka które prowadzi przez górzystą część Katalonii do której mamy olbrzymi sentyment po samo miejsce docelowe. Pięknie osadzona w dolinie Andora wygląda bardzo imponująco, a że nie jest to miejsce jakoś nadzwyczaj turystyczne to spotkaliśmy praktycznie samych lokalsów i ew. sąsiadów z Hiszpanii, którzy na potęgę zaopatrują się w sklepach bezcłowych (w sumie nic dziwnego, piwo 0,30€, markowe whisky 8€ za 1 litr) co sprawiło, że to miejsce ma swój klimat i nie jest zepsute wylewającą się co krok turystyczną tandetą.
Spędziliśmy tu kilka godzin delektując się lokalną kuchnią by na noc dojechać do bram naszego miejsca na ziemi czyli jak na załączonym obrazku...
Barcelona ❤ Uwielbiamy to miasto, byliśmy i cały czas jesteśmy zafascynowani tym cudownym miastem - uliczki, wiecznie budująca się bazylika Sagrada Familia, raczący pięknymi widokami Park Güell czy miejsce gdzie mi szczególnie bije mocniej serce czyli Camp Nou ツ





Pisać by tu można było godzinami, ale od tego są przewodniki i bardziej kompetentni, a może i ja jeszcze jestem za mało obiektywny bo to miejsce naprawdę wywołuje u nas dreszcze ツ
Ostatni wieczór, noc jak i poranek spędziliśmy wraz z moim szefostwem i ekipą pracującą dla nas w regionie Costa Blanca w Hiszpanii których serdecznie pozdrawiamy! Miło było w końcu Was poznać na żywo, a nie tylko z opowieści i rozmów telefonicznych!



Swoją drogą gdyby ktoś potrzebował noclegu na wypad w ten rejon to dajcie znać - mamy tam kilka osób, które chętnie posłużą pomocą.
Bardzo szybko zleciało i niestety, ale już tego samego dnia trzeba było wracać, ale ten wyjazd z pewnością zapamiętamy na długo gdyż od pomysłu do realizacji minęło zaledwie kilka godzin, a spontany to jest coś co uwielbiamy!
Wpis dłuższy niż zwykle, a i zdjęć więcej o kilka, a to wszystko po to by po czasie wrócić do niego i powspominać tą jakże szaloną podróż ツ
Za nami 6 lat choroby, 6 lat zmagań z przeciwnościami losu i niepełnosprawnością jednak nie rezygnujemy z marzeń i staramy się je realizować w mniejszym lub większym stopniu! Wiemy jak daleka droga jeszcze przed nami, ale wygramy tą walkę na punkty!
Dużo siły Wam życzymy byście i Wy mogli spełniać swoje marzenia!
Dzięki, że dobrnęłaś bądź dobrnąłeś do końca wpisu!
  


Komentarze

  1. To ja zapraszam do szwajcarii przenocuje Was za free albo dobre slowo w Zurochu bo tu mieszkam razem z moja corka. :) pochodze z belzca i jestem normalna osoba nie musicie sie bac:) pozdrawiam i trzymam za Was kciuki

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cuda się zdarzają 👶 !!!

Siema! Święta, czas rodzinnych spotkań, życzeń i magicznej atmosfery w tym roku jest dla nas czasem jeszcze bardziej wyjątkowym... Od początku choroby lekarze mając do czynienia z młodą parą podkreślali na każdym możliwym momencie, że ciąża przy takim spustoszeniu organizmu i tak zaawansowanej chorobie jest rzeczą niemożliwą, że niestety, ale coś co jest największym marzeniem Tyny czyli rodzicielstwo się nie spełni, a daleko idące marzenia o dzieciach zostaną jedynie w sferze marzeń...badania prowadzone w kierunku tak tocznia jak i zespołu antyfosfolipidowego nie dawały też w sumie większych nadziei, a jednak...ten świąteczny, magiczny czas zaowocował i u nas - więc oficjalnie mogę powiedzieć - T Y N A  J E S T  W  C I Ą Ż Y !!! Po tych słowach cokolwiek bym napisał okaże się banałem, będzie zbędne, ale pamiętajcie - NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJCIE, nawet gdy droga do realizacji marzeń jest bardzo daleka i kręta to pamiętajcie, że co by się nie działo - nie poddawajcie się i bądźcie

Wesele, hej wesele!

Siema! Post powstaje zdecydowanie później niż zwykle ma to miejsce więc jak się domyślam czytacie to dopiero rano wkraczając w ten poniedziałek, ale uwierzcie - nie było kiedy wcześniej usiąść i napisać - dopiero teraz wróciliśmy do Krakowa po weselu, które odbyło się na weekendzie w Sieniawie - fantastyczne miejsce, nie spodziewaliśmy się, że tak wspaniały Pałac jest na wyciągnięcie ręki - no i przede wszystkim, Para Młoda - brat Tyny wraz ze swoją Wybranką życia - to się nie mogło nie udać, było świetnie! Udało się nawet potańczyć, a uwierzcie mi, że Tyna na parkiecie to rzadkość, ale dała rade! Byłem z niej MEGA duuuumny na tym weselu. Chciałem by Tyna czuła się tego dnia jak najlepiej umówiliśmy więc kosmetyczkę, fryzjera, wzięliśmy wszystkie możliwe sukienki z domu by mogła wybrać na miejscu gdy będzie coś nie tak i chyba się udało - rodzina była zachwycona wyglądem Tyny co mocno ją podbudowało  ツ Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy więc musieliśmy wrócić do K

Choroba a wygląd...

Siema! Ostatnio wrzuciłem na fanpage zdjęcie Martyny na którym widać było jak mocno przybrała na wadze przez sterydy w pierwszych miesiącach stosowania, w momentach gdy dawka na porządku dziennym wynosiła 80-100 mg (teraz ich dawka waha się w granicach 8-10 mg)... Zdjęcie z pewnością wielu z Was wprawiło w osłupienie i własnie dlatego chciałbym teraz w tym poście pochylić się nad tym aspektem. Cóż - toczeń sam w sobie z pewnością zmienia wygląd kobiety - zmiany skórne są na tyle wyraźne, że motyl motyla praktycznie zawsze pozna (charakterystyczny rumień na twarzy przypominający motyla). Jednak u Tyny zmiana w wyglądzie na początku nie była wywołana zmianami skórnymi, a konsekwencją przyjmowania olbrzymich dawek sterydów.  W ciągu zaledwie niespełna miesiąca przytyła ponad 15 kilogramów przez co nie czuła się najlepiej, nie tylko przez wygląd, ale i fizycznie gdy przyszło nosić o kilkanaście kilogramów więcej w momencie gdy organizm jest osłabiony... Poniżej prezentuje zdjęc